środa, 28 października 2015

Entourage - Hollywood okiem serialowej kamery.

Dzisiaj seriale są modne. Ludzie czekają na kolejne odcinki i sezony z wielkim wytęsknieniem, nic dziwnego skoro z przeróżnych średniaków można wyłonić takie perełki jak Breaking Bad, Fargo czy Detektyw. Wspominam o tym zupełnie nieprzypadkowo, bo za przykład posłuży mi Gra o Tron, a raczej jej producenci. HBO to gwarancja jakości, wie o tym każdy, kto oglądał Rzym lub Rodzinę Soprano. Serial, o którym chciałbym Wam dzisiaj opowiedzieć także wyszedł prosto z brzucha tejże stacji, pomimo różnic w tematyce i stylistyce trzyma ten sam, a momentami lepszy, poziom. Poznajcie Entourage!


Polskie tłumaczenie tytułu to Ekipa, trochę prostackie, ale dobrze oddaje ducha serii. Zacznijmy jednak od początku. Poznajemy czwórkę bohaterów, która prosto z biednej dzielnicy Nowego Jorku trafia do rozrywkowej paszczy Hollywood. Dzieje się to za sprawą jednego z nich, Vinnie Chase staje się właśnie wschodzącą gwiazdą filmową i stoi u progu swojej wielkiej kariery. Przeprowadza się do LA razem ze swoją, nomen omen, ekipą. Eric, Drama i Turtle to wierni przyjaciele, których pozazdrościć może każdy facet. Miewają swoje wzloty i upadki, ale blablabla siła przyjaźni, brzmi to marnie, ale to właśnie ich relacje i dialogi stanowią o sile tego serialu. Z początku każdy z nich żyje na koszt przyjaciela-gwiazdora, ale z czasem zaczynają swoje interesy i wprowadzają nowe wątki. Każdy sezon (a jest ich osiem i film pełnometrażowy) opowiada o perypetiach związanych z tworzeniem filmu, zdobywaniem scenariusza, szukaniu aktorów itd. Producentem wykonawczym jest Mark Wahlberg, pomysł na serial został zaczerpnięty z jego wczesnych doświadczeń w alei gwiazd.

Wspomniałem o postaciach, ale to jednemu człowiekowi muszę oddać oddzielny akapit. Ari Gold - postać, którą gra Jeremy Piven (multum nagród za tą rolę) to agent Vinniego, z początku pojawiał się niewiele, ale twórcy poznali się na jego talencie i im dalej w las tym więcej Ariego, to dobrze, bo to właśnie przy scenach jego wkurwienia serial ma najlepsze momenty (może jeszcze przy mądrościach Dramy). Tutaj nie ma co opowiadać, na dole wstawie jakiś filmik z jego wyczynami. To zwyczajnie trzeba zobaczyć.

Słowem nie wspomniałem o formie jaką dostajemy. Odcinki trwają od 20 do 30 minut. Widzom, którzy szukają ambitniejszego rodzaj humoru raczej się nie spodoba. Dowcip opiera się tu raczej na dialogach dotyczących imprez, zaliczaniu panienek itd. Kojarzycie dialogi z Hangover, które może i nie grzeszyły głębią, ale przez autentyczność i świetne zgranie aktorów były zabawne? Tak wygląda Entourage, tylko więcej i mocniej. Co wrażliwsi także nie powinni się zabierać za oglądanie, żarty na temat gejów (Lloyd!!!!) i żydów to creme de la creme dialogów.

Kolejnym trafem w dziesiątkę są gościnne występy gwiazd. Wymień kogoś znanego, ja pewnie Ci powiem, że on tam grał. Serio. Związek z Sashą Grey? Check. Bójka na imprezie Eminema? Check. Nowy film o superbohaterze Jamesa Camerona? Check. Mógłbym tak wymieniać jeszcze 5 stron. Często się tego nawet nie zauważa, ale robi to świetny klimat Hollywood.

Muzyka? Świetnie dobrana w każdym momencie serialu. Niech świadczy o tym fakt, że ściągnąłem kilka soundtracków, jak i wiele razy cofałem sceny, żeby przykładać telefon z Shazzamem, by znaleźć jeden utwór.

Cóż mogę więcej powiedzieć? Polecam z całego serca, świetna muzyka, świetne dialogi i Jeremy Piven, który w swojej roli jest po prostu GENIALNY! Jeśli po lekturze tego tekstu przynajmniej jedna osoba obejrzy Entourage, moją misję uznam za całkowicie udaną.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz