czwartek, 11 maja 2017

13 Powodów - Nie regulujcie odbiorników. - RECENZJA

Cześć, tu Kuba. Kuba Romanowski. Zgadza się, nie regulujcie odbiorników. Właśnie skończyłem seans ostatniego odcinka 13 powodów. Nie płakałem, ale niewiele brakowało. Uśmiechnąłem się. Uśmiechnąłem, ponieważ wspomnienie Hannah Baker mogło w końcu stać się tym, czym powinno... wspomnieniem. Proszę, przekażcie wpis następnej osobie...

Clay jako jedyny postanawia zareagować po usłyszeniu kaset.

13 Powodów to jedna z nowszych serialowych produkcji prosto z Netflixa. Ciągły hype na nią nie pozwala nam bezpiecznie sięgnąć po sałatę w lodówce, bo może się za nią skrywać twarz głównej bohaterki. Serio, ostatnio widzę ją wszędzie #clay. Siła opinii i marketingu zadziałała i postanowiłem sprawdzić czy faktycznie warto, czy może promowana jest kolejna wydmuszka. Lubię konfrontować się z licznymi opiniami, a te przeważnie były bardzo pozytywne, więc oglądając serial ciągle gdzieś z tyłu głowy szukałem elementów, do których mógłbym się przyczepić. Nie wyszło tego wiele, bez owijania w bawełnę. Dostaliśmy kawał dobrego dramatu, często skłaniającego do przemyśleń, więc promocja tego typu serialu to dobra rzecz. Nie jest to kolejna papka opowiadająca o nastoletnich romansach, super-mocach czy charyzmatycznym, acz irytującym głównym bohaterze (nie żebym miał coś do tego typu seriali, ale widziałem już dużo i powielane motywy powoli zaczynają męczyć, szczególnie w proceduralach). 13 Powodów to opowieść o życiu. To opowieść o śmierci. To opowieść o samobójstwie i jego skutkach. Jednak życie w tej opowieści wiedzie prym.

piątek, 9 grudnia 2016

Nerve - RECENZJA - Kiedy Tinder ma trójkącik z Facebookiem i Instagramem...

„Jesteś Graczem czy Obserwatorem?” Takie pytanie przy wejściu zadaje nam apka Nerve. Obserwatorzy na bieżąco śledzą poczynania Graczy, ci z kolei poprzez aplikację dostają do wykonania przeróżne zadania, każde kolejne wiąże się z większym ryzykiem, ale też i zarobkiem. Widzowie płacą za oglądanie, co pozwala na zasilanie kont partycypantów. Gotówka trafia jednak tylko do najbardziej popularnego Gracza, więc dostajemy wszystkie elementy, których wymaga porządna gra – ryzyko, rywalizacja, wygrana i oczywiście widownia.

Venus (Emma Roberts) jest raczej spokojna jak na nastolatkę. Poznajemy ją poprzez pulpit jej laptopa, ta krótka i ładna scena (normalny system operacyjny zamiast wymyślnych wzorków. Filmowcy, wiemy jak działa komputer, do cholery!) przedstawia nam jej charakter. Niezbyt pewna siebie, nie potrafi się postawić czy chociaż przedstawić swojego zdania, ot typowa szara myszka jakich pełno, bojąca się przez całe liceum zagadać do chłopaka, który jej się podoba. Jej koleżanka Sydney, a raczej @Syd_Baby_XO, bo taki ma nick w Nerve, zaprasza ją do obserwowania jej dokonań, pokazanie tyłka nie jest ani odważne, ani mądre, ale wszyscy w apkę są wkręceni. Daje w końcu tak pożądaną przez amerykańskie latorośle popularność. Venus po sprzeczce z przyjaciółką, której tematem była jej tchórzliwość i ogólne nudziarstwo postanawia sprawdzić się po raz pierwszy w życiu w roli Gracza (wiecie, w grze i w życiu wink). Pierwsze wyzwania nie wydają się trudne, a szybka i łatwa gotówka piechotą nie chodzi. Pokrętne ścieżki aplikacji łączą główną bohaterkę z tajemniczym Ianem (Dave Franco), zdaje się, że publika ich lubi – ich popularność rośnie, a coraz to większe pieniądze sprawiają, że już trochę trudniej zrezygnować.

wtorek, 6 grudnia 2016

Suicide Squad - SPÓŹNIONA RECENZJA

Mam cholerny kłopot z napisaniem tego tekstu. Po pierwsze – specjalnie czekałem do teraz z seansem, ponieważ chciałem od razu obejrzeć wersję reżyserką, nieco dłuższą, ale takie też przez to było oczekiwanie. Od momentu kinowej premiery do teraz, zdążyłem spotkać się z wieloma opiniami i recenzjami. Problemem większości z nich była polaryzacja, jedne określały "Suicide Squad" jako straszny szmatławiec, z drugiej strony hype i (niemal) stawianie pomników ku czci chociażby Harley Quinn, pozwalały mieć nadzieje na przynajmniej konkretny film. Po drugie – nie ukrywam, że zależało mi na sukcesie tego filmu, jako fan miałem ogromną nadzieję, iż "Batman v Superman" był tylko potknięciem w, przecież ciągle raczkującym, nowym uniwersum DC, a Legion Samobójców (polski tytuł wkurza niesamowicie) rzuci nowe światło na filmy na podstawie komiksów. Jak jest faktycznie?

piątek, 25 listopada 2016

Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć - RECENZJA

Wszystko zaczęło się od książki, nie chodzi mi tu o serię o młodym czarodzieju, którego zna cały świat, a przynajmniej nie do końca. W 2001 roku światło dzienne ujrzała książka autorstwa niejakiego Newta Scamandera - "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć", u uważnych czytelników powinna się zaświecić lampka, ponieważ kilka razy nazwa ta pada w oryginalnej serii jako jeden z podręczników w Hogwarcie. Ta niespełna 50-stronicowa książeczka oczywiście jest autorstwa J.K. Rowling, stylizowana na używany podręcznik Harrego Pottera, z przedmową napisaną przez samego Albusa Dumbledoora. Bardzo fajny smaczek uzupełniający cały kanon czarodziejskiego świata. Kilka lat później ukazała się podobnego formatu książka pt. "Quidditch przez wieki". Oczywiście posiadam obie! :) Ale dlaczego o tym piszę? Ponieważ słyszałem/czytałem kilka zarzutów dotyczących dojenia hipogryfa itp. Rzeczywiście, częściowo tak jest, ale warto wiedzieć, że sama postać Newta nie wzięła się znikąd i dobrze się wpisuje w przedstawione już wydarzenia.

Akcja bez większych wstępów zaczyna się już zaraz po każdemu znanym motywie muzycznym. Kolejne nagłówki prasowe przedstawiają nam aktualną sytuacje na świecie, a ta nie należy do najciekawszych. Postulaty i walka Grindewalda o czystość i wielkość rasy czarodziejów nie przechodzą bez echa. Sieje on w Europie coraz to większy strach. Tymczasem nowy kontynent także ma wachlarz swoich własnych problemów. Mugole są coraz bliżej odkrycia prawdy o społeczeństwie, w którym żyją i nieświadomie spychają się na skraj wojny z czarodziejami. Ameryka, jeśli chodzi o kontakty z ludźmi nieparającymi się magią, jest dopiero w powijakach, ponieważ zabrania ich w ogóle. Jest rok 1926, a w Nowym Jorku ze statku schodzi właśnie Newt Scamander, trzymający w swojej walizce całą paletę magicznych stworzeń. Z tymi dogaduje się bardzo dobrze i to, co inni uważają za dziką, groźną bestię on potrafi obłaskawić. To raczej ludzie są dla niego problematyczni w komunikacji. Jednym z jego priorytetów jest przekonanie czarodziejów, że większość stworzeń nie stanowi zagrożenia i nie trzeba ich wybijać, co w Stanach jest popularną praktyką.