piątek, 9 grudnia 2016

Nerve - RECENZJA - Kiedy Tinder ma trójkącik z Facebookiem i Instagramem...

„Jesteś Graczem czy Obserwatorem?” Takie pytanie przy wejściu zadaje nam apka Nerve. Obserwatorzy na bieżąco śledzą poczynania Graczy, ci z kolei poprzez aplikację dostają do wykonania przeróżne zadania, każde kolejne wiąże się z większym ryzykiem, ale też i zarobkiem. Widzowie płacą za oglądanie, co pozwala na zasilanie kont partycypantów. Gotówka trafia jednak tylko do najbardziej popularnego Gracza, więc dostajemy wszystkie elementy, których wymaga porządna gra – ryzyko, rywalizacja, wygrana i oczywiście widownia.

Venus (Emma Roberts) jest raczej spokojna jak na nastolatkę. Poznajemy ją poprzez pulpit jej laptopa, ta krótka i ładna scena (normalny system operacyjny zamiast wymyślnych wzorków. Filmowcy, wiemy jak działa komputer, do cholery!) przedstawia nam jej charakter. Niezbyt pewna siebie, nie potrafi się postawić czy chociaż przedstawić swojego zdania, ot typowa szara myszka jakich pełno, bojąca się przez całe liceum zagadać do chłopaka, który jej się podoba. Jej koleżanka Sydney, a raczej @Syd_Baby_XO, bo taki ma nick w Nerve, zaprasza ją do obserwowania jej dokonań, pokazanie tyłka nie jest ani odważne, ani mądre, ale wszyscy w apkę są wkręceni. Daje w końcu tak pożądaną przez amerykańskie latorośle popularność. Venus po sprzeczce z przyjaciółką, której tematem była jej tchórzliwość i ogólne nudziarstwo postanawia sprawdzić się po raz pierwszy w życiu w roli Gracza (wiecie, w grze i w życiu wink). Pierwsze wyzwania nie wydają się trudne, a szybka i łatwa gotówka piechotą nie chodzi. Pokrętne ścieżki aplikacji łączą główną bohaterkę z tajemniczym Ianem (Dave Franco), zdaje się, że publika ich lubi – ich popularność rośnie, a coraz to większe pieniądze sprawiają, że już trochę trudniej zrezygnować.



Jak możemy się domyślić, głupi trend wśród nastolatków dosyć szybko przekracza granice nie tylko dobrego smaku, ale i prawa. Nie zdradzając za dużo - dla części graczy i widzów Nerve przestało być jedynie źródłem rozrywki. Wiadomo, że publika najbardziej łasa jest na seks i krew. Cała historia opowiedziana jest ciekawie, widać, że twórcy rozumieją temat social media i spraw z nim związanych. Opowieść nabiera interesującego wymiaru, ponieważ sam pomysł apki nie wyprzedza specjalnie tego, co znamy z naszych internetów, a z drugiej strony często widzimy filmiki z kolejnymi ludźmi, którzy robią dziwne rzeczy i to nawet niekoniecznie dla pieniędzy. Łatwo wyobrazić sobie sytuację, w której podobna historia, co w filmie mogłaby się wydarzyć naprawdę. Nie jest jednak tak kolorowo, autorzy nie uniknęli niestety taniego moralizatorstwa i wątków, które niedopowiedziane stanowiłyby plus, a przedstawione w sposób oczywisty okazują się cierniem w oku widza i na pokaz wystawiają, mimo wszystko, typowość fabuły.

Wspominałem, że nie jest kolorowo... Zarzut ten zdecydowanie nie tyczy się warstwy audio-wizualnej. Ciekawie przedstawione graficzne elementy apki, ilość barw na ekranie, która daje nam bardzo atrakcyjne ujęcia stanowią wielki plus tego filmu i w pewnym momencie są nawet jego jedyną wartością dodaną. Szczególnie podobały mi się sceny z perspektywy przedniej kamerki w telefonie. Film okraszony jest także dobrze dobraną muzyką, to produkcja o nastolatkach, więc zdecydowana większość utworów to elektronika, ale nie są to typowe letnie hity i piosenki typu „dajmy tu jakąś świeżą nutę, którą każdy się teraz jara”, to smaczna składanka, przy której chyba 3 razy używałem Shazzama (pieprzone apki, co nie?).

Początkowe zadania wydają się niewinne i zabawne... 
Aktorsko jest zwyczajnie dobrze, nie oszukujmy się, nie jest to typ filmu godny Oscara za jakąkolwiek rolę. Główni aktorzy robią przyzwoitą robotę, a widz nie ma się do czego przyczepić. Tylko tyle i aż tyle. Emma Roberts po raz kolejny zagrała jedną ze swoich dwóch ról (nieśmiała dziewczyna/wkurzona księżniczka), na którą nie narzekam, ponieważ zagrane jest to spoko, a Emma to kobieta bardzo miła dla oka. O partnerującym jej Davie Franco mógłbym w zasadzie powiedzieć to samo, jednak w jego wypadku czekam na jakieś ambitniejsze role, ponieważ ciężko mu unikać porównań z (jak się póki co wydaje) bardziej utalentowanym bratem. Ciekawostką jest, że na ten film trafiłem raczej przypadkiem, ponieważ jedną z ról gra Machine Gun Kelly, mój ulubiony raper, więc postanowiłem go sprawdzić. I choć jego warsztat może pozostawiać trochę do życzenia, to lubię go oglądać jako ciekawostkę czy początkującego aktora.

"Nerve" to bardzo ciekawy pomysł i wizja, położone niestety przez trywialność scenariusza. Oglądaliśmy ten sam film wiele razy, ale w trochę innej otoczce. Jednak to właśnie ona stanowi o tym, że jest całkiem niezły i jeśli nie ma się pomysłu na spędzenie luźnego wieczoru przy filmie, to "Nerve" jak najbardziej się nadaje.

ps. Poniżej możecie sprawdzić trailer, sporo zdradza, więc jak kto woli.
pss. Bardzo mi się podobał motyw z Wu Tangiem podobał...dodawał autentyczności. :)

6/10






1 komentarz:

  1. Ale mam nadzieję że wiesz, dlaczego w filmach zazwyczaj nie pokazuje się "normalnych systemów operacyjnych"?
    Bo byłaby to kryptoreklama czy też product placement, z tym wiążą się problemy formalno-prawne, więc filmowcy wolą takich rzeczy unikać.

    OdpowiedzUsuń