piątek, 6 lutego 2015

Chłopiec, który przeżył...

W tym roku Harry Potter kończy osiemnaście lat, bo pierwsza z książek ukazała się na rynku w roku 1997, nie będzie to tekst o jego pierwszym legalnym wyjściu na wódkę, czy jak kto woli Ognistą Whiskey Ogdena. Będzie to tekst o mojej wieloletniej przygodzie, którą spędziłem wraz z młodym czarodziejem. Przygoda ta była długa niczym przetłuszczone włosy Severusa Snape'a, pełna szczęśliwych chwil, jak gdybym wypił pół litra Felix Felicis i ucząca więcej niż sesje w Myślodsiewni. 

Zaczęło się to jakoś w połowie podstawówki, gdy zawsze po lekcjach chodziłem do babci, zwykle oglądałem bajki, ale pewnego razu odwiedziła nas sąsiadka, pożyczając mi pierwszą książkę z serii. Przeczytałem może ze trzy rozdziały, ale nie była to rozrywka dla mnie. Stwierdziłem, że bez obrazu i dźwięku to nie to samo i dalej pochłaniałem Cartoon Network w ilościach zbyt dużych. Jednak z moją siostrą było inaczej, może dlatego, że jest o 3 lata starsza. Ją świat magii pochłonął z miejsca.

Wszystko zmieniło się, gdy poszliśmy do kina na Kamień Filozoficzny. Film spodobał mi się strasznie, więc postanowiłem książkom dać drugą szansę. Tym razem dałem się wciągnąć i z wypiekami na twarzy czytałem kolejne części, dostępnych było chyba wtedy pięć części, a premiera kolejnej zbliżała się wielkimi krokami.



Ja, juz jako zdeklarowany Potteromaniak, czekałem na nią z zapartym tchem, więc gdy sąsiadka po wcześniejszym przeczytaniu Księcia Półkrwi powiedziała, że chciałaby nam przekazać dalej wszystkie części poczułem się, jakbym złapał Dumbledore'a za stopę. Niezmiernie wdzięczny czytałem każdą wiele razy, a w tak zwanym międzyczasie pochłaniałem inne książki (głównie fantasy), za sprawą J.K. Rowling właśnie odkryłem swoją miłość do czytania. Swojego czasu napisałem nawet prawie stustronicowe kompendium wiedzy o Harrym.

Udało mi się wzbogacić także o "Quidditch przez wieki", "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć", "Potterową Myślodsiewnię" i "Baśnie Barda Beedle'a". Chodziłem na kolejne filmy, ale już wtedy były dla mnie mniej ważne niż książki, więc gdy przyszedł czas na premierę siódmej części pojechaliśmy na oficjalną premierę do Empiku w centrum. Tysiące przebranych fanów czekało razem z nami w kolejce, każdy mógł dostać swoje zdjęcie zrobione przez lustro, w którym twoje odbicie miało na głowie Tiarę Przydziału, która oczywiście odsyłała do jednego z czterech domów Hogwartu. Ja trafiłem do Slytherinu, a kolega do Ravenclaw – SUPER! Najwięcej szczęścia, mimo wszystko, nam przyniósł fakt, że trzeci kolega, który był z nami, trafił do Puchonów.

Razem z książką do domu dotarłem koło drugiej w nocy, co wcale mi nie przeszkodziło w czytaniu aż do rana, kilku godzinnej drzemce i dokończeniu jej tego samego dnia. Pamiętam, że uroniłem nawet kilka łez przy zakończeniu. Nie mówię tu o smutnych momentach, bo przy nich płakałem jak bóbr (Zgredek R.I.P). Płakałem, bo wiedziałem, że przygoda mojego dzieciństwa zakończyła się bezpowrotnie, a seria o Chłopcu, który przeżył, pozostanie dla mnie jednym z największych klasyków. Tak jest i dzisiaj.

Do tekstu zainspirowało mnie ponowne przeczytanie serii, minęło kilka lat od ostatniego razu i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że wciąga prawie tak dobrze, jak przy pierwszym razie. Aktualnie jestem przy Zakonie Feniksa, czuję się dużo mniejszym mugolem niż wcześniej.


Jeśli sądzisz, że w dobie komputerów sztuka czytania zanika, zwłaszcza wśród dzieci, to niezawodny znak, że jesteś MUGOLEM!


2 komentarze: