środa, 26 lutego 2014

Abel - Ostatni Sarmata - RECENZJA

"Mój kraj idzie w przód, ale z małą obsuwą..."

Tymi słowami rozpoczyna się nowy album reprezentanta Smagalaz. Idealne podsumowanie naszej rodzimej sceny. W czasach, gdy większość graczy próbuje ślepo podążać za trendami zza oceanu, Abel robi coś swojego, coś co ciężko zaszufladkować. Po dwóch płytach i dwóch mixtape'ach razem z Dj Pete i Mopsem nadszedł czas na materiał solowy. Na którym oczywiście nie zabraknie obu wcześniej wymienionych panów.

W kwestii pobieżnego przypomnienia, kim byli Sarmaci? Z jednej strony waleczna i odważna szlachta, z drugiej uważana za wiecznie pijaną gromadkę, która jedyne co robi, to zabawa i blokowanie kolejnych ustaw. Abel razem z najnowszą płytą tytułuje się jako "Ostatni Sarmata". Myślę, że to miano bardzo dobrze pasuje do tego co zrobił na krążku.

"Wtedy strażak zmienił się w rapera..."

Cofnijmy się o parę lat. Grupka znajomych jedzie na koncert Tedego, którego supportuje ekipa praktycznie im nie znana. Nazwa nic nikomu nikomu nie mówi, a po wyjściu na scenę zachowują się jak głupki. Percepcja chłopaków ze Słubic zmienia się jednak zaraz po pierwszym zagranym numerze. Po wyjściu jedyne o czym myślałem to sprawdzenie ich materiału. Tak zostałem fanem Smagalaz i ich "Eintopf Mixtape".

Piękna to historia zaczynająca się od składanek Junołmi przez nagrywkę na kradzionych bitach Bustha czy Pitbulla, do kontraktu z Wielkie Joł. Od zawsze im kibicowałem, być może z sentymentu, ale dużo do powiedzenia miał ciągły progres wszystkich członków Smagalaz, ale skupmy się na Ablu.



"Nie ma rzeczy, które byłyby dla nas za trudne"

Mam nadzieję, że po tej płycie los w końcu odwróci się do Abla. Pomimo wcześniejszych solidnych materiałów, wydaje się, że ta płyta dopiero odniosła oczekiwany sukces. Nie bez powodu, już teraz, pomimo końcówki lutego w kalendarzu, można spokojnie umieścić płytę Abla w każdym z rapowych rankingów.

Od samego początku słyszymy popisy flow gospodarza, w tej kwestii wykazuje się niesamowitą ekwilibrystyką. Ogólnie można go uznać za rapera kompletnego, jego teksty są przepełnione gierkami słownymi, hashtagami, przyśpieszeniami i tego typu, niby nieznaczącymi, zabawami słowem. Dzięki temu słucha się go bardzo lekko, słychać luz na mikrofonie i własny styl.

Produkcją podkładów zajął się oczywiście Pete, ale jednak lwią część wyprodukował, anonimowy, przynajmniej dla mnie, Brat Jordah. Co tu dużo mówić, pierwsza klasa. Przeważa elektronika, ale jednak często usłyszymy wplatane sample. W tej kwestii moimi faworytami są: "Marzycel", "Moda na sukces", "Atlantyda" i "Leonard Zelig". Jednak cała płyta trzyma świetny poziom i to tylko moje subiektywne typy.

Gościnnych występów na płycie jest niewiele. Gonix, Tede i Mops, wszyscy nagrali bardzo fajne zwrotki, o dziwo nawet laska, która na kawałku popkillera spieprzyła wszystko, brzmi tu dobrze. Mimo tego, że nie jestem specjalnie przekonany do nowych rzeczy od szefa WJ to położył fajną zwrotkę, co dobrze zapowiada nadchodzący krążek. Mops, jak to Mops, nie zawodzi. Mam nadzieję, że jego solo także usłyszymy w najbliższym czasie. Warto także nadmienić, że w paru numerach robotę robią śpiewane refreny, które normalnie byłyby...ciężkostrawne, to tutaj idealnie dopełniają Sarmacki obraz płyty.

Co tu dużo mówić. Bardzo dobry krążek, którego przyjęcie będzie pewnie odwrotnie proporcjonalne do jakości, która jest bardzo dobra. Ode mnie:

8/10








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz