środa, 24 lutego 2016

Coś tam, coś tam o władzy, książkach i różowogrzywych pisarkach.

Tekst zawiera wiele trudnych słów. Jeżeli ich nie znasz, a do słownika nie chce Ci się zaglądać, to go po prostu olej.

No to o władzy. A może nie do końca o władzy? Gdy zaczynam tekst w ten sposób, czytelnik oczekuje ode mnie określenia, której opcji politycznej kibicuję. I mam wrażenie, że nie wystarczy deklaracja apolityczności. Oczywiście mam tu na myśli apolityczność w sensie dwupartyjnym. Albo apolityczność w podziale na prawicę i lewicę. Wtedy drogi czytelnik może oczekiwać deklaracji jako patriota (swoją drogą wyjątkowo smutnym zjawiskiem jest drastyczna zmiana znaczenia tego słowa, dziś rozumianego głównie jako hurrdurrystyczne atakowanie wszystkiego co nie wpisuje się w konkretny dogmat – bo prawda jest taka, że nawet kosmopolityczny lewak może być patriotą – jedynie w ciut mniej modnym ujęciu) popierający tego a tamtego pana, tę a tamtą partyjkę, to a tamto gówno. Bo kogoś kogo patriotą (wiadomo już jakim) nazwać nie można, nie warto czytać. I żeby zakończyć ten przydługi wstęp, który w gruncie rzeczy nie jest na temat, powiem tylko tyle postać fikcyjna poglądów nie ma. A żeby wiedzieć kim jest Józef K. musicie sobie sprawdzić w sieci albo (to byłoby piękne) przeczytać jedną z najważniejszych książek kiedykolwiek napisanych.

I to właśnie jest temat. Książki. Książki nie w rozumieniu arcydzieła literatury, bo nikt tego tu nie szuka, ani nikt (szczęśliwie prawie nikt) nie chce o tym czytać. Książki w sytuacji najściślejszej, życiowej, która wydarzyła się jakiś czas temu w warszawskiej dzielnicy Ursus, a mianowicie mam na myśli wycofanie kilku pozycji z biblioteki. Czemu tak się stało? Przytaczając słynną niedawno kwestię prowadzącego pewien teleturniej „nie wiem, ale się domyślam”. Czy zaważyły poglądy polityczne? Było to tuż po wyborach. Z półek zniknęły przede wszystkim tytuły zawierające słowo „seks”, ale także takie klasyki jak „Pornografia” Gombrowicza (ha ha ha ha). Do tego kilka filmów podpadających pod ustalone kryteria. 

Dlaczego akurat dziś przyszło mi do głowy powracać do tej sprawy? Przeczytałem rano artykuł o pewnym podobnym wydarzeniu. Otóż jest sobie taka pani Sylwia Chutnik, która zajmuje się pisarstwem zawodowo. Która, jak to w życiu pisarzy bywa, miała umówione spotkanie autorskie z czytelnikami. Spotkanie niestety się nie odbyło dzięki interwencji władz pewnego miasteczka (zastanawiam się czy powinienem podawać nazwę tej mieściny, wszak nie każdy musi wiedzieć, że piszę o władzach Sulechowa). Zaważyły na tym ponoć względy ideologiczne. Pani Sylwia Chutnik miała okazać się postacią zbyt kontrowersyjną (cholera wie czemu tak naprawdę? Chodzi o jej różową grzywkę czy o Gender Studies, które ukończyła?), a z postaciami zbyt kontrowersyjnymi gadać nie warto.
Pani Sylwia Chutnik. Pani Kontrowersja. Szatan różne ma imiona.
Zarysowałem sytuację, więc pora na mój komentarz. Cisną mi się na usta (na klawiaturę) różne słowa, w przeważającej części paskudne wulgaryzmy. Pozwolę sobie ich nie przytaczać. Miłościwie czytający prawdopodobnie zna je wszystkie. Zastanawia mnie czemu ktoś uważa, że ma prawo do ograniczania dostępu do kultury czy nauki (wśród usuniętych z ursusowskiej biblioteki książek wiele było pozycji z zakresu seksuologii). Chodzi o poczucie moralnego obowiązku? O troskę nad młodzieżą naiwną, tak podatną na deprawację? O okładki rażące oko bogobojnego obywatela? Nurtują mnie pytania, te i wiele innych, ponieważ odpowiedź nie jest wcale taka oczywista jak byśmy wszyscy chcieli. Dlatego nie powstrzymam się od stawiania tez. Każdy swój rozum ma i rozumu używając sam się nad tym zastanowi. Nota bene kwestia takiego wykorzystania rozumu w pewien sposób jest clou tekstu – ludzie mają swój rozum. I nawet jeśli nie zawsze, i nie każdy potrafi go używać, myślenie za kogoś to… I kolejne wulgaryzmy. Nie lubię przeklinać, bo nie muszę. Należę do ludzi spokojnych, lecz tego typu aferki wzburzają moją krew (na transparentach dumnie powiewających widnieje hasło „cenzura ssie!”). 

To już koniec tych wypocin. Jeżeli dotrwałeś, czytelniku, do końca to jestem Ci wdzięczny. Nawet jeżeli kusi by w komentarzu zostawić wiązankę pod moim adresem. Jeżeli korzystałeś ze słownika to bardzo się cieszę. Póki w tytule nie ma „seksu” to raczej go nie zakażą. Chociaż tyle.

Józef K.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz