poniedziałek, 11 stycznia 2016

Stranger than Fiction - RECENZJA

Oto opowieść o Haroldzie Cricku. I jego zegarku. Harold Crick lubił nieskończone liczby... bezkresne obliczenia, był małomównym człowiekiem. Jego zegarek mówił jeszcze mniej. Codziennie, od 12 lat, Harold szorował swoje 32 zęby 76 razy. 38 razy tam i z powrotem. 38 razy w górę i w dół. Codziennie, od 12 lat, Harold wiązał krawat pojedynczym, nie podwójnym, węzłem Windsorskim, przez co oszczędzał nawet 43 sekundy czasu. Jego zegarek uważał, że pojedynczy Windsor sprawia, że Harold miał grubą szyję, ale nic nie mówił. Codziennie, od 12 lat, Harold zwykł przebiegać 6 przecznic prędkością około 57 kroków na przecznicę, niemal ciągle spóźniając się na autobus o 8:17 do Kronecker. Jego zegarek cieszył się smagającym go rześkim wiatrem. I codziennie, od 12 lat, Harold, będąc starszym rewidentem w Urzędzie Skarbowym, skontrolował 7.134 zeznań podatkowych.



Opowieść nie zapowiada się ciekawie, prawda? Wyobraźcie sobie jednak, że Harold właśnie w ten sposób zaczął dzień... Słysząc kobiecy głos z angielskim akcentem, który jest narratorem jego życia. Skrupulatnie zaplanowana egzystencja legła w gruzach. Psychiatra poleca wziąć leki, jednak głos jest na tyle nieszkodliwy, że bohater uznaje, że nie warto. Nieszkodliwy? Do czasu, gdy głos zapowiedział jego niechybnie nadciągającą śmierć. Pod wpływem wiadomości w Haroldzie zachodzi przemiana, postanawia przeżyć życie w pełni, uczy się grać na gitarze, zakochuje się we właścicielce piekarni, której działalność miał skontrolować. Paradoksalnie dostarczył sobie nowe powody, by nie umierać. Strach przed odejściem prowadzi go do poszukiwań tajemniczej narratorki.

Drugą bohaterką jest pisarka znanych i przygnębiających dramatów - Karen Eiffel. Cierpiąca na brak weny, po dziesięciu latach kończy właśnie swoją najnowszą powieść. Ma jednak jeden zasadniczy problem, nie ma pojęcia jak uśmiercić głównego bohatera. Jak zakończyć żywot Harolda Cricka...


Interesująca historia to nie wszystko. Główny bohater nie należy do najciekawszych, grający go Will Ferrell stara się jak może, ale jego postać jest zwyczajnie średnio interesującym gościem. Udane kreacje stanowią za to postaci kobiecie, wspomniana już właścicielka piekarni, grana przez Maggie Gyllenhaal, jest strasznie urocza i chce się jej oglądać więcej, może też dlatego, że mniej utalentowana z rodzeństwa Gyllenhaal nie jest klasyczną pięknością. Na ekranie króluje jednak Emma Thompson, postać autorki jest świetnie zagrana i napisana. Nie nosi makijażu, pije wódkę z butelki, pochłania ogromne ilości nikotyny i czai się w szpitalu, by dla inspiracji oglądać ludzką śmierć. Trochę antypatyczna, co? Nic bardziej mylnego.

"Stranger than fiction" jest hymnem pochwalnym dla wszystkich walorów życia. Mówi o tym, że trzeba z niego czerpać garściami, bo niemożliwym jest przewidzenie, czekającej na każdego, śmierci. Banał podany w smacznej formie.

Film jest porządnym komediodramatem, warta uwagi fabuła, świetna Emma Thompson, bardzo ciekawe efekty i sekwencja otwierająca. Wszystko to zbiera się na film, który nie jest idealny i bez wad, ale wciąga i zaciekawia. Jest to jeden z bardziej książkowych filmów, który nie jest ekranizacją.

Polecam, na filmwebie dałem 8/10, może trochę zawyżone, ale pomysł na historie zwyczajnie mnie urzekł.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz