Witajcie po przerwie, może jeszcze nie
wiecie – założyłem fanpage! Tyle z newsów. Dzisiaj opiszę Wam
kolejny przypadkowy film, na który trafiłem. Ściągnąłem go nic
nie wiedząc o fabule czy aktorach. Powinienem robić tak częściej,
bo po raz kolejny się nie zawiodłem. Drogie panie, szanowni
panowie, oto przed Wami „The Intern”, polski tytuł jest
dosłownym tłumaczeniem, więc przynajmniej w tej materii nie ma
klapy. Jak jest z całą resztą?
Bardzo przyjemnie, bo przyjemność to słowo klucz, którym można opisać tą produkcję. Język angielski posiada jedno bardzo trafne słowo - „cosy”. Jest to trudne do zdefiniowania połączenie komfortu i wygody. Ten film jest zdecydowanie „cosy”. Jednak do rzeczy, film opowiada historię Bena, który jest owdowiałym emerytem. Jak na swoje siedemdziesiąt lat jest bardzo aktywny, swój czas wypełnia przeróżnymi przyjemnościami, które niestety są przemieszane z coraz częstszymi pogrzebami przyjaciół. Szukając swojego miejsca w świecie emerytury trafia na ogłoszenie, internetowa firma sprzedająca odzież poszukuje stażysty seniora. Ben oczywiście zostaje przyjęty, ale napotyka kolejne przeszkody w postaci wymysłów XXI w. Przydzielony do szefowej i założycielki firmy, Jules, jest traktowany raczej jako konieczność niż pomoc, nie czuje się z tym dobrze i czas pracy gospodaruje pomagając młodszym kolegom i koleżankom z pracy. Po jakimś czasie zostaje doceniony dzięki swojej uprzejmości, a nawet nawiązuje z nią nić przyjaźni. Fajna to ekranowa parka, Robert De Niro jako gentleman-relikt i Anne Hathaway – ciężko pracująca mama/żona/bizneswoman.
Film jest mocno przerysowany, spodoba
się tylko pod warunkiem zgodzenia się z umownymi założeniami
scenariusza. Idealizuje on klasycznego mężczyznę, pokazując
jednocześnie, że można to pogodzić z nowoczesnym światem, w
którym kobiety nie służą już tylko jako maszynka do wychowywania
dzieci, a prawdziwego faceta nie musi cechować dobra pensja, a raczej klasa i uprzejmość. Wszystko jest trochę zbyt dosłownie przedstawione.
„The Intern” jest bardzo przyjemną
komedią. Nie taką, która wywołuje nieoczekiwane wybuchy śmiechu,
działa to raczej w ten sposób, że na twarzy widza przez
dwugodzinny seans widnieje pogodny uśmiech. Chwali się to, że
sceny komediowe nie żenują, a z kolei te melodramatyczne nie są
przesadnie tragicznie. Jakkolwiek to nie brzmi, ten film jest
naturalny w swojej przerysowanej konwencji.
Zostaje mi tylko polecić seans. Nie
jest to żadne arcydzieło i pewnie za dwa tygodnie o nim zapomnę,
ale były to bardzo miło spędzone dwie godziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz