Oto
opowieść o Haroldzie Cricku. I jego zegarku. Harold Crick lubił
nieskończone liczby... bezkresne obliczenia, był małomównym
człowiekiem. Jego zegarek mówił jeszcze mniej. Codziennie, od 12
lat, Harold szorował swoje 32 zęby 76 razy. 38 razy tam i z powrotem. 38 razy w górę i w dół. Codziennie, od 12 lat, Harold
wiązał krawat pojedynczym, nie podwójnym, węzłem Windsorskim,
przez co oszczędzał nawet 43 sekundy czasu. Jego zegarek uważał,
że pojedynczy Windsor sprawia, że Harold miał grubą szyję, ale
nic nie mówił. Codziennie, od 12 lat, Harold zwykł przebiegać 6
przecznic prędkością około 57 kroków na przecznicę, niemal
ciągle spóźniając się na autobus o 8:17 do Kronecker. Jego
zegarek cieszył się smagającym go rześkim wiatrem. I codziennie,
od 12 lat, Harold, będąc starszym rewidentem w Urzędzie Skarbowym,
skontrolował 7.134 zeznań podatkowych.
Opowieść
nie zapowiada się ciekawie, prawda? Wyobraźcie sobie jednak, że
Harold właśnie w ten sposób zaczął dzień... Słysząc kobiecy
głos z angielskim akcentem, który jest narratorem jego życia.
Skrupulatnie zaplanowana egzystencja legła w gruzach. Psychiatra
poleca wziąć leki, jednak głos jest na tyle nieszkodliwy, że
bohater uznaje, że nie warto. Nieszkodliwy? Do czasu, gdy głos
zapowiedział jego niechybnie nadciągającą śmierć. Pod wpływem
wiadomości w Haroldzie zachodzi przemiana, postanawia przeżyć
życie w pełni, uczy się grać na gitarze, zakochuje się we
właścicielce piekarni, której działalność miał skontrolować.
Paradoksalnie dostarczył sobie nowe powody, by nie umierać. Strach
przed odejściem prowadzi go do poszukiwań tajemniczej narratorki.
Drugą
bohaterką jest pisarka znanych i przygnębiających dramatów -
Karen Eiffel. Cierpiąca na brak weny, po dziesięciu latach kończy
właśnie swoją najnowszą powieść. Ma jednak jeden zasadniczy
problem, nie ma pojęcia jak uśmiercić głównego bohatera. Jak
zakończyć żywot Harolda Cricka...
Interesująca
historia to nie wszystko. Główny bohater nie należy do
najciekawszych, grający go Will Ferrell stara się jak może, ale
jego postać jest zwyczajnie średnio interesującym gościem. Udane
kreacje stanowią za to postaci kobiecie, wspomniana już
właścicielka piekarni, grana przez Maggie Gyllenhaal, jest
strasznie urocza i chce się jej oglądać więcej, może też
dlatego, że mniej utalentowana z rodzeństwa Gyllenhaal nie jest
klasyczną pięknością. Na ekranie króluje jednak Emma Thompson,
postać autorki jest świetnie zagrana i napisana. Nie nosi makijażu,
pije wódkę z butelki, pochłania ogromne ilości nikotyny i czai
się w szpitalu, by dla inspiracji oglądać ludzką śmierć. Trochę
antypatyczna, co? Nic bardziej mylnego.
"Stranger than fiction" jest hymnem pochwalnym dla wszystkich walorów życia. Mówi o tym, że trzeba z niego czerpać garściami, bo niemożliwym jest przewidzenie, czekającej na każdego, śmierci. Banał podany w smacznej formie.
Film
jest porządnym komediodramatem, warta uwagi fabuła, świetna Emma
Thompson, bardzo ciekawe efekty i sekwencja otwierająca. Wszystko to
zbiera się na film, który nie jest idealny i bez wad, ale wciąga i
zaciekawia. Jest to jeden z bardziej książkowych filmów, który
nie jest ekranizacją.
Polecam,
na filmwebie dałem 8/10, może trochę zawyżone, ale pomysł na
historie zwyczajnie mnie urzekł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz