Wszystko zaczęło się od książki,
nie chodzi mi tu o serię o młodym czarodzieju, którego zna cały
świat, a przynajmniej nie do końca. W 2001 roku światło dzienne ujrzała książka autorstwa
niejakiego Newta Scamandera - "Fantastyczne zwierzęta i jak je
znaleźć", u uważnych czytelników powinna się zaświecić
lampka, ponieważ kilka razy nazwa ta pada w oryginalnej serii jako
jeden z podręczników w Hogwarcie. Ta niespełna 50-stronicowa
książeczka oczywiście jest autorstwa J.K. Rowling, stylizowana na
używany podręcznik Harrego Pottera, z przedmową napisaną przez
samego Albusa Dumbledoora. Bardzo fajny smaczek uzupełniający cały
kanon czarodziejskiego świata. Kilka lat później ukazała się
podobnego formatu książka pt. "Quidditch przez wieki".
Oczywiście posiadam obie! :) Ale dlaczego o tym piszę? Ponieważ
słyszałem/czytałem kilka zarzutów dotyczących dojenia hipogryfa itp. Rzeczywiście, częściowo tak jest, ale warto wiedzieć,
że sama postać Newta nie wzięła się znikąd i dobrze się
wpisuje w przedstawione już wydarzenia.
Akcja bez większych wstępów zaczyna
się już zaraz po każdemu znanym motywie muzycznym. Kolejne
nagłówki prasowe przedstawiają nam aktualną sytuacje na świecie,
a ta nie należy do najciekawszych. Postulaty i walka Grindewalda o
czystość i wielkość rasy czarodziejów nie przechodzą bez echa.
Sieje on w Europie coraz to większy strach. Tymczasem nowy kontynent także ma wachlarz swoich własnych problemów. Mugole są coraz bliżej
odkrycia prawdy o społeczeństwie, w którym żyją i nieświadomie
spychają się na skraj wojny z czarodziejami. Ameryka, jeśli chodzi
o kontakty z ludźmi nieparającymi się magią, jest dopiero w
powijakach, ponieważ zabrania ich w ogóle. Jest rok 1926, a w Nowym
Jorku ze statku schodzi właśnie Newt Scamander, trzymający w
swojej walizce całą paletę magicznych stworzeń. Z tymi dogaduje
się bardzo dobrze i to, co inni uważają za dziką, groźną bestię
on potrafi obłaskawić. To raczej ludzie są dla niego
problematyczni w komunikacji. Jednym z jego priorytetów jest
przekonanie czarodziejów, że większość stworzeń nie stanowi
zagrożenia i nie trzeba ich wybijać, co w Stanach jest popularną
praktyką.
Wskutek głupiego zbiegu okoliczności
magiczną walizkę zabiera ze sobą osoba niemagiczna, otyły, wąsaty
i dobroduszny prosty facet o wdzięcznym imieniu Jan Kowalski.
Prowadzi to do serii wypadków, w które miesza się amerykańskie
Ministerstwo Magii, a szczególnie Tina, pani ex-auror, która także
towarzyszy Newtowi przez większość ekranowego czasu. Później
okazuje się, że czarodziejskie zwierzaki na wolności nie są tak
dużym problemem w porównaniu z... [recenzja wolna od spoilerów].
Trochę bałem się tego filmu, za
reżyserie odpowiedzialny jest David Yates, który przyłożył się
do powstania ostatnich części Harrego Pottera, które były dobre,
ale można im było dużo zarzucić. Z miejsca chciałbym uspokoić
tych, którzy myśleli podobnie do mnie. "Fantastyczne
zwierzęta...” to kawał dobrego filmu. Porównanie na korzyść
dla nowego filmu wychodzi prawdopodobnie z powodu materiału
wyjściowego, tym razem w filmie nie trzeba zamknąć 800 stron, a
nad scenariuszem pracowała sama Rowling, więc wizja była klarowna.
Dobrą robotę robi scenografia, a Nowy Jork potrafi, nomem omen,
oczarować widza. Przeniesienie miejsca akcji wpływa na klimat,
pozytywnie czy nie, to już pozostawię do Waszej oceny, ale jest w
porządku. Aktorzy tak naprawdę nie mieli wielkiego pola do
przedstawienia swojego kunsztu. Ale warto jednak pochwalić Eddiego
Redmayne za wcielenie się w głównego bohatera, jego postać z
założenia jest trudna do polubienia, ponieważ Newt jest raczej
szorstki w obyciu i ciężko mu się dogadać z innymi ludźmi, tak
naprawdę dopiero przy zbliżającej się małymi kroczkami końcówce
zacząłem mu kibicować. Warto nadmienić także o dobrej roli Ezry
Millera (?), przekonująco gra Credense'a (podśmiewałem się za każdym razem, gdy padało jego imię) postać znajdującą się w bardzo trudnym położeniu,
cieszy mnie to także z innego powodu, gość będzie wcielał się
także w filmowego Flasha, więc przynajmniej jeden powód do obaw
skreślony z listy. Nie wiem czy takie przedstawienie głównego
bohatera to dobry ruch ze strony scenarzystki, ale to przecież
dopiero pierwsza część z zapowiedzianej trylogii. To niestety
wiąże się z kilkoma wadami, do których zaraz przejdę.
Magiczna walizka sprawi wiele problemów. |
„Fantastyczne Zwierzęta...” są
dopiero początkiem historii, za którą będę trzymał kciuki i
wyczekiwał na kolejne części. Klimat magii pozostał zachowany i
czuć w tym ducha oryginału, tym bardziej dlatego, że na uważnego
widza i fana czeka wiele mniejszych i większych odniesień do faktów
znanych nam z Harrego Pottera. Film serdecznie polecam, bo może i
nie jest arcydziełem, ale to kawał porządnego filmu fantasy, a dla
fanów oryginału kawał materiału poszerzającego ich ukochane
uniwersum. Mimo kilku wad to bardzo dobra produkcja, w której
pozytywy przyćmiewają resztę, albo przynajmniej sprawiają, że
nie zwraca się na nią uwagi. Ode mnie 8/10, jeśli nie jesteś tak
wkręcony w świat magii, to odejmij jedno oczko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz