wtorek, 25 października 2016

Harry Potter i Przeklęte Dziecko - RECENZJA

Po prawie 10 latach od premiery „Insygniów Śmierci” świat Mugoli zelektryzowała wiadomość – powstała kolejna część cyklu. Może forma nie jest taka, jakby pragnęła większość czytelników, ale nie ma co zaglądać... darowanej książce pod okładkę? O co chodzi? Nie jest to, jak w przypadku poprzednich 7 części, powieść, a dramat. Ten niestety był wystawiany tylko w Londynie, a jedna z pierwszych stron informuje nas, że wystawianie go gdzie indziej jest zabronione. Cóż, zostaje nam lektura. Czy i tym razem będzie tak magicznie?


Nowa historia zaczyna się dokładnie tam, gdzie poprzednia się kończyła, czyli 19 lat po grand finale i porażce Czarnego Pana. Bohaterowie dorobili się już małego przedszkola, a do Hogwartu po raz pierwszy wyrusza młodszy syn Harrego i Ginny. „Albusie Severusie, nosisz imiona po dwóch dyrektorach Hogwartu. Jeden z nich był Ślizgonem i prawdopodobnie najdzielniejszym człowiekiem, jakiego znałem...” - to dosyć wysoko zawieszona poprzeczka, co? Niestety myślenie życzeniowe w tym wypadku się nie sprawdza i trafia on do Slytherinu, w mniemaniu swoim i większości społeczeństwa Albus nie odnajduje się w szkole, nie zapowiada się na wybitnego czarodzieja, a wszyscy patrzą na niego przez pryzmat sławnego ojca. Jedyna rzecz, która trzyma go w szkole magii i czarodziejstwa to przyjaźń ze Scorpiusem... Malfoyem. On też nie cieszy się popularnością swojego ojca z czasów szkolnych, ponieważ ktoś puścił w świat czarodziejów plotkę, że Voldemort mógł mieć syna... Będzie trochę powrotów do przeszłości, dużo akcji i kilka okazji, by powspominać i nawiązać do poprzednich odsłon.

Tak pokrótce prezentuje się fabuła „Przeklętego Dziecka”, umyślnie nie wspomniałem tu o naszym dobrze znanym magicznym trio, bo przez większość czasu schodzą raczej na drugi plan, co pozwala nam lepiej zrozumieć nowo wprowadzone postaci. Przyjemnie przedstawione są dalsze losy starszych bohaterów, a nie ma to dużego wpływu na ogół fabuły, więc po prostu nie będę psuł niespodzianki. Dostajemy sporo smaczków, które ucieszą każdego Pottermaniaka!

Żeby jednak nie było tak kolorowo jest kilka rzeczy, do których bym się przyczepił. Po pierwsze forma – nie jest to wada per se, ale to niestety ogranicza immersję czytelnika. Owszem, didaskalia dobrze tłumaczą nam co i gdzie się dzieje, ale to jednak nie to samo, co znana nam z poprzednich części narracja. Kolejny minus także się z tym wiąże, ponieważ dramat nie może być zbyt długi, co powoduje skupienie się głównie na akcji, a spokojnych momentów, które uwielbiałem za klimat, jest dużo mniej. Nie jest to też długa lektura, 350 stron połknąłem w kilka godzin. Ale jak wspomniałem nie są to typowe wady, a raczej cechy wynikające z charakteru gatunkowego. Najbardziej jednak przeszkadzały mi niektóre zachowania części bohaterów, których przecież bardzo dobrze poznaliśmy, momentami po prostu wydawało się, że nie byli sobą. Można to zwalić na upływ czasu, w końcu przez prawie 20 lat człowiek nie raz potrafi się zmienić, można też winić fakt, że Rowling nie jest jedyną autorką. Nie ważne, trochę mnie to gryzło.

Niemniej jednak, polecam lekturę każdemu fanowi Harrego Pottera. W porządny sposób zamyka wątki, potrafi rozbawić, a przede wszystkim jest świetnym uzupełnieniem magicznego świata. Można ponarzekać, że wydarzenia są przesadzone, przewidywalne czy przyczepić się do jeszcze czegoś innego, ale nie mam zamiaru tego robić. Cieszę się, że tyle lat po premierze „ostatniej” części miałem okazję wrócić do mojej ulubionej szkoły!

Z kartą Empika zapłacicie dyszkę mniej, a w sklepach internetowych widziałem jeszcze taniej!

UWAGA PONIŻEJ MEGA SPOILER!!!

Dwa dni siedziało mi gdzieś z tyłu głowy i teraz już wiem! Najbardziej w całej tej historii nie pasował mi główny motyw, nie podróże w czasie, bo te z założenia są głupie. Voldemort płodzący dziecko! Pomijając sam fakt, że raczej nie był do tego zdolny, to mija się całkowicie z charakterem jego postaci. Owszem, dążył on do nieśmiertelności, ale rozumianej raczej dosłownie, poprzez szukanie kolejnych sposobów na prawdziwe życie wieczne. Pozostawianie, nomen omen, spuścizny wydaje się głupim i niepotrzebnym pomysłem nie w jego stylu. Nie sądzę też, że twór tak przesiąknięty złem pozwalał sobie na jakiekolwiek potrzeby fizyczne czy już w ogóle na jakieś romantyczne wyskoki. Tutaj nie jestem pewny, ale Voldemort chyba nie słyszał przepowiedni mówiącej o tym dziecku, a nawet jeśli, to mówiła o jego porażce, czego zwyczajnie nigdy nie brał pod uwagę, poza tym w tym momencie wiedział już, że przepowiednie NIE MUSZĄ się spełniać. Zwyczajnie mi to nie pasuję!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz