Definitywnie
nie jest to recenzja. Raczej kilka luźnych przemyśleń na temat
filmu, który niedawno oglądałem. Zanim do tego przejdę, chciałbym
na wstępie coś ustalić. Jest to mój pierwszy występ na
„Warszawskiej Gipsterce” (dlaczego drugi człon tytułu
rozpoczęto wielką literą mogę się tylko domyślać). Nie wiem
czy coś jeszcze tutaj napiszę. Jeśli tak, to nie wiem kiedy. Bo
widzicie, kwestia regularności jest kwestią problematyczną.
Zobaczymy.
Nie przedłużając w nieskończoność wróćmy do tego filmu, o którym wspomniałem na początku. A jest nim „Zupełnie nowy testament” („Le tout nouveau testament”) w reżyserii Jaco Van Dormaela. Film produkcji belgijsko-francusko-luksemburskiej opowiada o… Bogu. Wiem, mylący tytuł sugerowałby coś zgoła innego, no ale taka już jest przewrotna wola scenarzystów. A przechodząc z trzecioligowego żartu do powagi, warto chwilę pomyśleć nad tytułem. Czego z niego się dowiadujemy? Cóż, przede wszystkim przysłówek „zupełnie” wskazuje, że mamy do czynienia z komedią. I rzeczywiście, jest to komedia, zarówno według twórców, jak i widzów (a taka zgodność, bądźmy szczerzy, nieczęsto się zdarza). Film opowiada więc o Bogu. Jednak nie w starotestamentowym ujęciu, ani nawet nowotestamentowym. Więcej, Bóg tutaj w ogóle Bogiem w ujęciu biblijnym (katolickim, chrześcijańskim, religijnym, metafizycznym) nie jest. Owszem, stworzył świat, świat stworzony kontroluje (za pomocą starego komputera), ale miłosierdzia w Bogu tyle co kot napłakał. Można powiedzieć, że Stwórca przedstawiony został jako wredny troll uprzykrzający życie swojej żonie, córce (!) oraz ludziom. To jedno z trzech ulubionych zajęć boskich. Drugim jest popijanie, a trzecim oglądanie meczów hokeja w telewizji. Troll w jednej osobie mieszka sobie w Brukseli i tak mijają mu dni na wymyślaniu durnych zasad typu „zawsze gdy wejdziesz do wanny zadzwoni telefon”. Jego córka zdaje się mieć odmienne zdanie na temat roli boskiej. Buntuje się ujawniając ludziom daty śmierci i ucieka z domu w poszukiwaniu sześciu apostołów. Dlaczego sześciu? Bo JC (świetne cameo drugiej z osób boskich) zebrał już dwunastu. Osiemnaście to liczba idealna - liczba graczy w baseballu. Bóg-ojciec podąża za swoją córką, lecz dla niego przygoda na ziemskim padole skończy się pobiciem. Kilkukrotnym. Nawet przez księdza. Trudno powiedzieć by cieszył się popularnością.
Tak w skrócie wygląda fabuła. Czy film bym polecił? Jak najbardziej. Jest zabawny, bystry, no i mimo wszystko daje do myślenia. Mam nawet swoją interpretację. Otóż obraz nie traktuje o Bogu jako takim, lecz z przymrużeniem oka porusza między innymi kwestie patologicznej rodziny, współczesnego odbierania reguł chrześcijaństwa, życia i śmierci, realizowania swoich pragnień czy kierowania życiem. Odnoszę wrażenie, iż jest swego rodzaju zwierciadłem, w którym możemy się obejrzeć i dostrzec, że w pewnym momencie coś nie zadziałało, coś zgubiliśmy. I abstrahując od tego czy określamy siebie jako osoby wierzące czy nie, każdy z nas może się stać takim trollem-bogiem (wrednym gościem, paskudnym ojcem, chujkiem - zwał jak zwał) w trzech osobach na raz i każdej po kolei.
Jedna rzecz nie przypadła mi do gustu – zakończenie. Jak cały film na przemian bawi i wzrusza, uczy i strofuje, tak w mojej opinii finał był dość kiczowaty, pospieszny, nieprzemyślany. Nie jestem pewien czy powinienem zdradzać rozwiązanie czy nie. Wszak umieszczanie spoilerów jest dość wrednym zagraniem, jednak ten tekst kieruję do osób, które film widziały. Z drugiej strony mam wrażenie, że jako obraz jest dość świeży, osoby te mógłbym policzyć na palcach obu rąk.
Można powiedzieć, że to dzieło obrazoburcze. Można powiedzieć, że to poziom dna piekła (przykryte dwoma metrami smoły). Można nawet powiedzieć, że kryzys cywilizacji zachodniochrześcijańskiej (kretyn powiedziałby, że oprócz podśmiechujek ze wszystkich osób boskich, hurr durr lewaki propagują hurr durr gender). Można wiele powiedzieć. A można też, co polecam gorąco, zastanowić się nad tym filmem, który jest parodią biblijnej narracji i spróbować wyciągnąć wnioski. To nie jest takie trudne jak się wydaje.
Genezyp Kapen de Vahaz
Boze ale chujnia.. co za typ to pisal. Slownik se kup debilu. Ksiarzki czytaj, kurwa. Co wogule za podpis. Ruchsm twoja stara!!11!!1
OdpowiedzUsuń