"Mój kraj idzie w
przód, ale z małą obsuwą..."
Tymi słowami rozpoczyna się nowy
album reprezentanta Smagalaz. Idealne podsumowanie naszej rodzimej
sceny. W czasach, gdy większość graczy próbuje ślepo podążać za
trendami zza oceanu, Abel robi coś swojego, coś co ciężko
zaszufladkować. Po dwóch płytach i dwóch mixtape'ach razem z Dj
Pete i Mopsem nadszedł czas na materiał solowy. Na którym
oczywiście nie zabraknie obu wcześniej wymienionych panów.
W kwestii pobieżnego przypomnienia,
kim byli Sarmaci? Z jednej strony waleczna i odważna szlachta, z
drugiej uważana za wiecznie pijaną gromadkę, która jedyne co
robi, to zabawa i blokowanie kolejnych ustaw. Abel razem z najnowszą
płytą tytułuje się jako "Ostatni Sarmata". Myślę, że
to miano bardzo dobrze pasuje do tego co zrobił na krążku.
"Wtedy strażak
zmienił się w rapera..."
Cofnijmy się o parę lat. Grupka
znajomych jedzie na koncert Tedego, którego supportuje ekipa
praktycznie im nie znana. Nazwa nic nikomu nikomu nie mówi, a po
wyjściu na scenę zachowują się jak głupki. Percepcja chłopaków
ze Słubic zmienia się jednak zaraz po pierwszym zagranym numerze.
Po wyjściu jedyne o czym myślałem to sprawdzenie ich materiału.
Tak zostałem fanem Smagalaz i ich "Eintopf Mixtape".
Piękna to historia zaczynająca się
od składanek Junołmi przez nagrywkę na kradzionych bitach Bustha
czy Pitbulla, do kontraktu z Wielkie Joł. Od zawsze im kibicowałem,
być może z sentymentu, ale dużo do powiedzenia miał ciągły
progres wszystkich członków Smagalaz, ale skupmy się na Ablu.
"Nie ma rzeczy, które
byłyby dla nas za trudne"
Mam nadzieję, że po tej
płycie los w końcu odwróci się do Abla. Pomimo wcześniejszych
solidnych materiałów, wydaje się, że ta płyta dopiero odniosła
oczekiwany sukces. Nie bez powodu, już teraz, pomimo końcówki
lutego w kalendarzu, można spokojnie umieścić płytę Abla w
każdym z rapowych rankingów.
Od samego początku słyszymy
popisy flow gospodarza, w tej kwestii wykazuje się niesamowitą
ekwilibrystyką. Ogólnie można go uznać za rapera kompletnego,
jego teksty są przepełnione gierkami słownymi, hashtagami,
przyśpieszeniami i tego typu, niby nieznaczącymi, zabawami słowem.
Dzięki temu słucha się go bardzo lekko, słychać luz na
mikrofonie i własny styl.
Produkcją podkładów zajął
się oczywiście Pete, ale jednak lwią część wyprodukował,
anonimowy, przynajmniej dla mnie, Brat Jordah. Co tu dużo mówić,
pierwsza klasa. Przeważa elektronika, ale jednak często usłyszymy wplatane sample. W tej kwestii moimi faworytami są: "Marzycel",
"Moda na sukces", "Atlantyda" i "Leonard
Zelig". Jednak cała płyta trzyma świetny poziom i to tylko
moje subiektywne typy.
Gościnnych występów na
płycie jest niewiele. Gonix, Tede i Mops, wszyscy nagrali bardzo
fajne zwrotki, o dziwo nawet laska, która na kawałku popkillera
spieprzyła wszystko, brzmi tu dobrze. Mimo tego, że nie jestem
specjalnie przekonany do nowych rzeczy od szefa WJ to położył
fajną zwrotkę, co dobrze zapowiada nadchodzący krążek. Mops, jak
to Mops, nie zawodzi. Mam nadzieję, że jego solo także usłyszymy
w najbliższym czasie. Warto także nadmienić, że w paru numerach robotę robią śpiewane refreny, które normalnie byłyby...ciężkostrawne, to tutaj idealnie dopełniają Sarmacki obraz płyty.
Co tu dużo mówić. Bardzo
dobry krążek, którego przyjęcie będzie pewnie odwrotnie
proporcjonalne do jakości, która jest bardzo dobra. Ode mnie:
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz