Rozbójnik Alibaba, postać szerzej
znana jako Robert M. Nie jest o nic oskarżony, bo niestety nadużycia
klawiatury do pisania durnych wypowiedzi na facebooku nie są jeszcze
karane. Obiecałem sobie jednak, że do warstwy muzycznej postaram
się podejść jak najbardziej obiektywnie, nie zważając na
uprzedzenia. Zapraszam więc do odsłuchania "Balu Maturalnego",
parafrazując słowa Kobry w jednym z utworów, "Zapamiętamy go do końca swoich
dni". Czy tak jest?
Zapowiedzi płyty producenckiej
Rozbójnika szyte były bardzo grubymi nićmi. Kolejne nazwiska,
które zostały ujawniane zapowiadały naprawdę ciekawą mieszankę
stylów, pokoleń i wrażliwości. Bo nie dane nam jeszcze było
uświadczyć na rapowym projekcie takich postaci jak: Jan Borysewicz,
Lady Pank, Paweł Kukiz czy Krzysztof Cugowski. Dodając do tego
czołówkę rodzimych raperów, można by pomyśleć, że zapowiada
nam się projekt przełomowy.
Niestety, tak kolorowo wygląda to
tylko na papierze. Już przy pierwszym kawałku (nie licząc intro)
zastanawiałem się czy przewinąć go dalej. Gdzieś tam z tyłu
głowy pojawiła się myśl, że może to tylko wyjątek, może
reszta płyty faktycznie reprezentuje pewną jakość. Wiadomo czyją
matką jest nadzieja i to powiedzenie sprawdza się w stu procentach.
Na pierwszej płycie jedynym numerem wartym uwagi, co wcale nie
oznacza, że jest jakiś genialny, jest utwór VNM'a i Cugowskiego,
który ratuje raczej pan Krzysztof i saksofon, do którego od zawsze
mam sentyment.
Patrząc na tracklistę drugiego krążka
można odnieść wrażenie, że jest to część wyeksploatowana
przez bardziej rapowych gości, a sam otwierający numer solowy
Lukasyna jest bardziej znośny niż całe pierwsze CD. Zaraz jednak,
żeby słuchacz za bardzo się nie przyzwyczaił, nadchodzi numer
Jurasa i Kaena, który idealnie trzyma poziom większości płyty.
Rozbójnika niestety nie ocali kilka
dobrych numerów, które zwyczajnie zanikają pośród zalewu marnej
jakości całej reszty. Nawet gitara Borysewicza, która jest użyta
praktycznie w każdym utworze, nudzi się, jest jest za dużo.
Słów kilka o podkładach, bo przecież
to powinna być najjaśniejsza strona albumu producenckiego. Jak
napisałem w poprzednim akapicie, praktycznie każdy numer okraszony
jest gitarą elektryczną, coś co dodałoby smaku do pięciu czy
sześciu utworów, tutaj zwyczajnie męczy. Sama warstwa producencka
jest po prostu zwyczajna, bity po prostu są i tylko tyle można o
nich powiedzieć, to niezbyt dobre stwierdzenie jeśli chodzi o tego rodzaju projekty.
Podsumowując, cały Bal Maturalny to
jedna wielka wydmuszka, która zostanie zapomniana za miesiąc.
Przykro mi pisać o zmarnowanym potencjale, ale tak najlepiej
okreslić płytę Roberta. Udowadnia, że sam pomysł nie wystarczy,
żeby osiągnąć sukces. Zawiodłem się, ponieważ mogła to być
płyta wyjątkowa, przecierająca nowe szlaki, a wyszła...jak
wyszła.
3/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz