Cześć, tu Kuba. Kuba Romanowski.
Zgadza się, nie regulujcie odbiorników. Właśnie skończyłem
seans ostatniego odcinka 13 powodów. Nie płakałem, ale niewiele
brakowało. Uśmiechnąłem się. Uśmiechnąłem, ponieważ
wspomnienie Hannah Baker mogło w końcu stać się tym, czym
powinno... wspomnieniem. Proszę, przekażcie wpis następnej osobie...
|
Clay jako jedyny postanawia zareagować po usłyszeniu kaset.
|
13 Powodów to jedna z nowszych
serialowych produkcji prosto z Netflixa. Ciągły hype na nią nie
pozwala nam bezpiecznie sięgnąć po sałatę w lodówce, bo może
się za nią skrywać twarz głównej bohaterki. Serio, ostatnio
widzę ją wszędzie #clay. Siła opinii i marketingu zadziałała i
postanowiłem sprawdzić czy faktycznie warto, czy może promowana
jest kolejna wydmuszka. Lubię konfrontować się z licznymi
opiniami, a te przeważnie były bardzo pozytywne, więc oglądając
serial ciągle gdzieś z tyłu głowy szukałem elementów, do
których mógłbym się przyczepić. Nie wyszło tego wiele, bez
owijania w bawełnę. Dostaliśmy kawał dobrego dramatu, często
skłaniającego do przemyśleń, więc promocja tego typu serialu to
dobra rzecz. Nie jest to kolejna papka opowiadająca o nastoletnich
romansach, super-mocach czy charyzmatycznym, acz irytującym głównym
bohaterze (nie żebym miał coś do tego typu seriali, ale widziałem
już dużo i powielane motywy powoli zaczynają męczyć, szczególnie
w proceduralach).
13 Powodów to opowieść o życiu. To opowieść o
śmierci. To opowieść o samobójstwie i jego skutkach. Jednak życie
w tej opowieści wiedzie prym.